V edycję konkursu objął patronatem
Portal ngo.pl


Szkoły Otwarte w Gdyni

Szkoła otwarta codziennie? 7 dni w tygodniu? Zajęcia sportowe i… malowanie na jedwabiu? Dzieci i seniorzy w szkole? Wszystkich, którym taka wizja wydaje się niemożliwa, zapraszamy do przeczytania wywiadu z osobami, które rozpoczynały program „Szkół otwartych” trwający w Gdyni od ponad 10 lat. Program pokazuje inny, niż promowany w konkursie, rodzaj otwartości, ale również ciekawy i warty rozpowszechniania. Wywiad przedstawia ideę, z której wyrósł program, a także mechanizmy dzięki którym wystartował i działa z sukcesami już tak długo. Ideę można łatwo przenieść na grunt każdego innego miasta czy regionu – wystarczy trochę otwartości. Dzięki programowi szkoła staje się prawdziwym centrum życia lokalnego

Anna Kertyczak, Fundacja Edukacja dla Demokracji: Skąd idea Szkół otwartych? Jak to się zaczęło?

Zygmunt Żmuda-Trzebiatowski, radny miasta Gdyni: Powstanie programu było nieprzypadkowe. I ja i Michał Guć [obecnie Wiceprezydent m. Gdynia] mieliśmy doświadczenie pozarządowe. To chyba było kluczowe. Mieliśmy także doświadczenie w ZHR – byliśmy osobami, które przez lata potrzebowały pomocy szkoły, a spotykaliśmy się z postawami raczej negatywnymi, typu „Jaki magazyn sprzętu? Zabrudzicie!”, „Zbiórki w wakacje? Nie zawracajcie głowy!” Tymczasem jedynym sojusznikiem dla harcerzy mogła być albo szkoła albo parafia, przy czym szkoła zazwyczaj mówiła „nie ma opcji”, parafia czasem mogła, czasem nie mogła, współpraca z parafią wiązała się poza tym z etykietką organizacji stricte katolickiej.

Z drugiej strony, jak zostaliśmy radnymi, to pojawiła się potrzeba zagospodarowania czasu i energii młodych ludzi z dzielnicy – komercyjne zajęcia były za drogie, zresztą w wielu dzielnicach nawet nie ma oferty komercyjnej – na wszystkie zajęcia trzeba jechać do centrum. Dla osób dorosłych również nie było żadnej oferty. W ich przypadku sytuacja prezentowała się nawet gorzej niż z zajęciami dla seniorów. Przy tym wiele szkół było po godzinach wynajmowane komercyjnie– szkoły mogły więc mieć poczucie że stracą pieniądze, jeśli otworzą się czysto społecznie.

Z trzeciej strony znaliśmy ludzi, którzy umieją robić ciekawe rzeczy, mogli by uczyć innych, ale nie mają kogo i gdzie. Nie chodzi nawet o zatrudnienie, czy profesjonalne zajęcia, tylko o wykorzystanie potencjału entuzjastów.
Widzieliśmy boiska, sale gimnastyczne – puste w sobotę i niedzielę. Samo się prosiło, żeby jakoś to organizacyjnie objąć. Zaś o tym, które szkoły zaczynały w programie decydowała lokalizacja szkoły i otwartość dyrektora.

Marek Dąbkowski, Dyrektor Szkoły Podstawowej nr 10, Gdynia-Chylonia: Idea pojawiła się przed paru laty, opiera się na pomyśle aktywizacji społeczności lokalnej – w każdej dzielnicy jest kilka szkół, niektóre położone centralnie względem dzielnicy jak np. SP 10. Każda szkoła w ramach swojej działalności dysponuje środkami na organizację zajęć dodatkowych, jakichś kół zainteresowań. Był pomysł, aby przełożyć to na aktywizację społeczności lokalnej, tak by była ona szersza i głębsza, tzn. aby w tych zajęciach brały udział osoby dorosłe, starsze, na przykład seniorzy, a także dzieci, całe rodziny. Chcieliśmy, aby szkoła w dzielnicy stanowiła również coś na kształt domu kultury. Ja odnoszę to do dzielnicy Gdyni – Chyloni, największej dzielnicy w której w tym momencie jest 26 tys. mieszkańców, 10 lat temu było 30 tys., Jest to dzielnica która boryka się z różnymi problemami. Początek był heroiczny – chodziło o to, aby szkołę otworzyć właśnie na społeczność lokalną: odbywały się zajęcia dla dorosłych – kulturalne i sportowe: aerobik, step, karate, piłka nożna.

Bogdan Zajdziński, Dyrektor Szkoły Podstawowej nr 48, Gdynia Chwarzno: Jak zakładaliśmy pierwsze „Szkoły otwarte”, to dla mnie była to pewna ciągłość, byłem pracownikiem gdyńskiej YMCA, gdzie właśnie zajęcia popołudniowe dla różnych środowisk stanowią istotę organizacji. Zaletą zajęć w ramach „Szkół otwartych” jest elastyczność, nie ma sztywności jaka jest programowo w szkole, tu jest dowolność jeśli chodzi o wiek uczestników, rodzaje zajęć. To zainteresowanie uczestników, możliwości które możemy wykorzystać decydują o programie – raz mieliśmy 10 zajęć, raz 25. W tym roku mamy 17, ich różnorodność i rozpiętość jest duża. To jest duża zaleta. Temat który od lat funkcjonuje w mojej szkole to koncerty muzyki kameralnej, zajęcia artystyczne – malowanie, witraże, praca z rzadkimi technologiami – malowanie woskiem. Wszystko zależy od indywidualności prowadzącego. Jedna dziewczyna prowadzi gimnastykę dla mam z dziećmi od 6. miesiąca do 3 roku życia. To co przemawia za tym programem to idea aby nie zamykać szkoły po 16:00. To właśnie szkoła może funkcjonować na rzecz społeczności lokalnej. Każdy inny obiekt po godzinach pracy jest przeliczany na pieniądze – bo chodzi od razu o wynajem sal itd.

A. Kertyczak: Jak wyglądały początki programu?

Z. Żmuda-Trzebiatowski: Program startował w czterech nieprzypadkowo wybranych szkołach. Bardzo wielu dyrektorów po prostu umierało na myśl, że można wpuścić kogoś obcego do szkoły. Pojawiały się kwestie odpowiedzialności, np. za ewentualne zniszczenia, oraz zwykłe pytania: „kto za to zapłaci”. Po co wpuszczać do szkoły jakieś „ciało obce”? Jakieś dzieciaki, które tylko przyjdą i nabrudzą. Takie było stanowisko wielu dyrektorów. Te pierwsze szkoły to były właśnie te, w których mogliśmy liczyć na normalną postawę. Po paru latach okazało się, że nowe szkoły same się zgłaszają i mówią „my też chcemy!”. Zjawiła się taka dobra zazdrość. Teraz tych szkół jest kilkanaście. Zobaczyły że program działa i jest ciekawy. Czasem znaczenie miała zmiana dyrektora – nowy, który się pojawił, chętniej odrzucał stary schemat funkcjonowania szkoły. To te pierwsze szkoły musiały się odważyć i program „udźwignąć”. Fajne jest też to, że nie było trybu nakazowego – trzeba zrobić tak czy tak – to dyrektorzy byli otwarci i sami przychylnie patrzyli na program. Z drugiej strony – minęło ponad dziesięć lat, a w mieście dalej są szkoły zamknięte na głucho po godzinach [z jednym wyjątkiem – od początku uznaliśmy że nie ma potrzeby otwierania szkół w ramach programu w centrum].

M. Dąbkowski: Istotna była też kwestia zarządzania szkołą. Właśnie – niektórzy nie chcieli, bo to kłopot, dodatkowe obowiązki, odpowiedzialność. To problemy organizacyjne – kiedy mają pracować sprzątaczki? Chodziło natomiast o pokazanie, że szkoła pełni różne funkcje. Działania sportowe, ale też spotkania radnych z mieszkańcami – musi być miejsce na tego typu około edukacyjne aktywności.

Z. Żmuda-Trzebiatowski: Na początku widać było też, że szkoły bardziej „walczyły” w sensie promocyjnym – wieszano plakaty, rozdawano ulotki. Teraz program okrzepł. W niektórych nie ma promocji w ogóle, program bazuje na tym, że jest ogólnie znany, rozpoznawalny. Miasto w to już nie ingeruje – oddaliśmy odpowiedzialność szkołom, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Oczywiście nadal nie wszystkie szkoły są otwarte w pełnym tego słowa znaczeniu, ale widać że wiele zrobiliśmy.

A. Kertyczak: Jakie jest zainteresowanie programem i ofertą?

M. Dąbkowski: Z założenia zajęcia miały być czymś więcej niż tylko uzupełnieniem oferty szkolnej. Biorą w nich udział dzieci z okolicy, absolwenci, całe rodziny. Jeśli chodzi o uczestnictwo – wszystko zależy od prowadzącego. Czasem jest nawet za dużo chętnych, trzeba robić zapisy.

Oferta zajęć odpowiada na zapotrzebowanie danej dzielnicy. W naszej szkole w Chyloni pojawił się projekt profilaktyki przez sport – zajęcia dla młodych rugbistów (zaczęło się od zaplecza dla seniorów rugbistów, z czasem powstały klasy sportowe rugbistów – jedyne w Polsce) – zbieraliśmy grupy chłopców, często z rodzin dysfunkcyjnych i wypełnialiśmy im czas – to okazało się mieć niesamowitą funkcję wychowawczą. Naszym celem jest również to, aby szkoła pełniła funkcje nie tylko miejsca gdzie odbywają się zajęcia o charakterze sportowym, ale również kulturotwórcze – w szkole działa Galeria-10, gdzie odbywają się wernisaże, różne wystawy, ostatnio malarza kaszubskiego, czy malowania na szkle. To sprzyja spotkaniom mieszkańców, którzy przychodzą do szkoły czy to w soboty, czy popołudniami. Wreszcie zajęcia dla starszych mieszkańców dzielnicy – dla seniorów – w pracowniach komputerowych, gdzie ich trenerami są uczniowie klas V-VI, którzy siedzą z nimi i ich uczą – zakładania konta mailowego, poszukiwania informacji, posługiwania się technologią informacyjną, co jest po prostu czymś fajnym. Pojawiają się co rusz nowe pomysły, co roku zajęcia ulegają zmianie ze względu na zapotrzebowania, czy modę. Na przykład od ubiegłego roku działają sekcje nordic walking dla seniorów. Popularnością cieszą się też festiwale cheerleaderskie czy gry planszowe i karciane. Ten projekt jest dynamiczny – cały czas ulega zmianom tak, aby był atrakcyjny dla mieszkańców.

A. Kertyczak: Kto odpowiada za kwestie administracyjne?

M. Dąbkowski: W każdej szkole jest koordynator zajęć otwartych (w niektórych szkołach jest taka osoba, w innych ktoś z zewnątrz) – osoba, która planuje, organizuje, sprawozdaje, zarządza finansami sprawuje taki „serdeczny nadzór”. Prowadzi dosyć dokładną sprawozdawczość do Urzędu Miasta. Każdy prowadzący ma też swój dziennik zajęć – plan, program, listę obecności, ewidencję zbieranych środków.

Z. Żmuda-Trzebiatowski: Na starcie to rzeczywiście był największy problem, teraz mamy bagaż doświadczeń, nie ma więc argumentu, że się nie da tego zorganizować, sformalizować.

B. Zajdziński: Tak, teraz wszystko mamy uporządkowane. Na początku to było trochę na entuzjazmie, teraz wszystko formalnie i organizacyjnie jest poukładane. Ta biurokracja jest nieporównywalnie lżejsza do całości budżetu szkoły, więc nie jest tak, że nie da się tego udźwignąć.

Duża odpowiedzialność leżała też po stronie miasta. Decyzja nie miała może charakteru politycznego, ale nadal zdarzają się malkontenci, którzy mówią na przykład: no tak, ale ten pan uczy angielskiego i ten, temu miasto daje ileś złotych, a temu nie, więc to wspieranie prywatnej konkurencji. Można to tak przerysować. Oczywiście jest to pewne zagrożenie. Natomiast życie to zweryfikowało, konfliktów nie było – największą popularnością cieszą się po prostu zajęcia Amerykanina, który mieszka w dzielnicy.

Z. Żmuda-Trzebiatowski: Miasto otrzymuje sprawozdania merytoryczne i finansowe. Dzięki nim widzimy jak szkoły pracują i  możemy na to jakoś reagować – motywować finansowo bądź nie. Na pewno szkoły pracują różnie. Jedne lepiej, drugie – byle jak. Za bylejakość uważam sytuację, w której 99% zajęć prowadzą nauczyciele i są one w większości adresowane do uczniów szkoły. To też jest potrzebne, ale nie o to chodziło, bo w takiej formule nie różni się to specjalnie od zwykłych kół zainteresowań. Nie dopłacamy też do tych zajęć, które z daleka wyglądają na komercyjne.

A. Kertyczak: No właśnie, jaka jest struktura finansowania programu?

B. Zajdziński: Nie wymaga on dużego wsparcia finansowego. Jest pewne dofinansowanie z miasta - wkład miasta jest lokalowy (właścicielem szkoły jest gmina) i finansowy. Rozliczenia spadły na nasze zasoby (księgową).

Ludzie którzy prowadzą zajęcia nie płacą za salę, a w każdym innym miejscu musieli by ją wynajmować. W niektórych szkołach zajęcia są bezpłatne dla uczestników. W mojej szkole od początku wszystkie są płatne, ale to nie jest opłata taka jak w centrum, czy w prywatnych ośrodkach. Utrzymuję ten kierunek – raczej rozszerzanie oferty, a nie bezpłatne zajęcia. Na podstawie wieloletnich obserwacji mogę stwierdzić, że każdy wkład uczestnika sprawia że inaczej on podchodzi do tych zajęć, do punktualności, do prowadzącego – bardziej szanuje.

Po latach mogę też powiedzieć, że program spełnił swoje zadanie, przynajmniej dla Chwarzna, do którego dojazd do centrum to wyprawa, której wiele osób nie pokona. Natomiast koncert muzyki kameralnej, na który trzeba przejść zaledwie 200 metrów jest szansą.

M. Dąbkowski: Część zajęć jest odpłatna, część nie. Uczestnicy zajęć prowadzonych przez harcerzy, pogotowie lekcyjne, wolontariat czy MOPS, którzy też działają w ramach „Szkoły otwartej” oczywiście nie płacą. Pozostałe są płatne – wysokość opłat uzależniona jest od popularności zajęć i ich charakteru – ale są to kwoty rzędu 2-5 PLN za zajęcia.

Z. Żmuda-Trzebiatowski: Są to koszty nieporównywalne do proponowanych przez instytucje komercyjne.

M. Dąbkowski: Lokalizacja, terytorialność jest ważna. Stwarzamy taką sytuację, że emeryci na nordic walking nie muszą jechać do centrum. Mają zajęcia tutaj, u siebie. Zapewnia to również wypełnienie zadań gminy z zakresu sportu, kultury. Stworzenie oferty dla seniorów było zresztą powiązane z tym, że został zlikwidowany okoliczny klub seniora i pan radny zaproponował, aby zrobić taki tymczasowy klub w szkole. Także na pewno warto ten program prowadzić i rozwijać – dostosowywać do potrzeb i możliwości własnej społeczności lokalnej.

Z. Żmuda-Trzebiatowski: Siłą napędową tych zajęć mają być też trenerzy, entuzjaści – jeśli jest w okolicy ktoś, kto chce się podzielić swoją pasją, a z drugiej strony ktoś, kto chce wziąć udział w takich zajęciach, to szkoła pomaga i spina to razem.

A. Kertyczak: Czyli prowadzący też są z dzielnicy?

B. Zajdziński: Jest różnie - są i miejscowi, i ludzie z zewnątrz, ale zazwyczaj prowadzący związani są z dzielnicą. Trzeba jednak brać pod uwagę to, że czasem te osoby się wykruszają – a to zaczyna brakować chętnych na zajęcia, albo dostają gdzieś z zewnątrz ofertę prowadzenia zajęć za większe pieniądze. Jeśli chodzi o zajęcia sportowe to jednak mogę zauważyć że prowadzący „z importu” są z czasem „wypychani” przez lokalnych pasjonatów, którzy się przyuczyli. Zamiast pani która prowadziła zajęcia ruchowe teraz jest jedna z pań z dzielnicy, którą koleżanki uznały za lepszą do prowadzenia tych zajęć. Stwierdziły że dobrze sobie radzi, że może jest niższa od tamtej, nie ma profesjonalnych kwalifikacji, ale wolą ją. Takie osoby z dzielnicy też zmniejszają koszty, bo nie muszą dojeżdżać, poza tym są gwarantem tego, że zajęcia się odbędą, że jak nas na Chwarznie odetnie komunikacyjnie, bo jest np. za dużo śniegu, czy inne komplikacje, to osoba miejscowa nie ma problemów z dojazdem.

A. Kertyczak: A czy zajęcia prowadzą też nauczyciele z danej szkoły?

B. Zajdziński: U mnie to 3-4 osoby. Reszta z zewnątrz. Dla mnie zaletą programu jest też to, że nie ma szablonu zajęć, który staramy się przepchnąć wszędzie, tylko zajęcia są różnorodne w różnych dzielnicach.

Z. Żmuda-Trzebiatowski: Ważne jest to łamanie szablonów. Szkoła w tym programie jest gminnym budynkiem, który ma służyć społeczności, a nie tylko jest placówką edukacyjną od-do.

B. Zajdziński: Dynamika zajęć powoduje, że idea Szkoły otwartej szybko się nie znudzi.

M. Dąbkowski: Nie ma „klienta” – nie ma zajęć. Nie ma prowadzących – również nie ma zajęć.

Z. Żmuda-Trzebiatowski: W ten sposób szkoła staje się barometrem potencjału danej dzielnicy.

Oferta zajęć w SP nr 48...

Informacja o Programie na stronie Urzędu Miasta Gdyni...

"Otwarta Szkoła" - konkurs
Ministerstwa Edukacji Narodowej

Ministerstwo Edukacji Narodowej


Operator V edycji Konkursu
w roku 2013

Fundacja Edukacja dla Demokracji

samorzad

© Ministerstwo Edukacji Narodowej, 2011, 2013 © Fundacja Edukacja dla Demokracji, 2011, 2013
Użytkowanie witryny oznacza zgodę na wykorzystywanie plików cookies. Szczegółowe informacje w
Materiały publikowane w serwisie, w szczególności teksty, grafiki, zdjęcia, rysunki, utwory muzyczne, filmy, prezentacje i inne materiały dostępne w serwisie stanowią utwory chronione prawem autorskim. Korzystanie z tych materiałów jest możliwe wyłącznie w granicach dozwolonego użytku określonego przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz. U. z 2006 r. Nr 90, poz. 631, ze zm.), w szczególności przez instytucje oświatowe i szkoły w zakresie określonym w art. 27 i 28 tej ustawy.